Blog

Droga do wymarzonego partnera prowadzi przez przyjęcie siebie

28 listopada, 2024 / Kobieta, Miłość by

„Nie mam szczęścia do facetów, nie mam szczęścia do związków, ciągle trafiam na tych niewłaściwych. Kiedy w końcu pojawi się ten jedyny…?” – wzdycha utęskniona, ale nie za nim, lecz za samą sobą… Unoszone nostalgią pytanie niczym balonik wznosi się ku górze… wraz z nim opary emanującego z jej ciała smutku.

Kobieta, która twierdzi, że ciągle trafia na niewłaściwych mężczyzn, po prostu nie widzi tego, co się między nimi a nią dzieje, nie jest tego świadoma, bo nie widzi samej siebie.

Kiedyś i ja byłam taką kobietą. Trzy wieloletnie związki, w tym dwa rozwody, ocean łez, frustracja, poczucie bycia ofiarą tych niedobrych, toksycznych mężczyzn. Przez lata nie chciałam widzieć… wcale się temu nie dziwię, bo ból rozpoznania tego, że to nie ich, lecz mój własny jad był moją trucizną – momentami stawał się nie do wytrzymania. Jak znaleźć w tym przestrzeń na to rozpoznanie bez samokrytyki czy rozczarowania swoją osobą?

Ten ból jest nie tylko fizyczny, jest mentalno-emocjonalny. Kiedy w mocy pragnienia stworzenia pierwszej prawdziwej, opartej na zrozumieniu relacji musimy stanąć twarzą w twarz z obrazem, na którym nie jesteśmy już takie biedne i poszkodowane. Ten czas to długie tygodnie stopniowego uchylania pokrywy naczynia własnych iluzji. Dym przez dekady snutych opowieści o tym, jak to nie mamy szczęścia do związku, który cieszy i te chmury kolejnych nadziei – prowadzące do tych samych, znanych nam już dobrze rozczarowań. Romantyzowane historie… te, które chyba najtrudniej puścić wolno, bo tak starannie i długo pielęgnowałyśmy w sobie ten sentyment, wizje wyjątkowości relacji, których wcale nie było.

I stoisz w tlących się już ostatkiem sił ruinach własnych wyobrażeń i przychodzi myśl o tym, czy to przypadkiem wszystko Ci się jedynie nie śniło…

Kiedy spoglądam wstecz na moje życie, nie mogę wyjść z podziwu, jak mogłam tak samodestrukcyjnie funkcjonować. Sęk w tym, że nigdy nie była to moja czy Twoja wina, lecz jedynie przekazywany pokoleniowo schemat, wbudowany w nasz wewnętrzny system obraz dynamiki relacji. Skrajności kata i ofiary, oczekiwanie, że to ktoś ma nas dopełnić, bo nie rozumiałyśmy, że tylko i wyłącznie my możemy to zrobić dla siebie same. Wtedy dopiero pełnia spotyka się z pełnią i mogą tańczyć razem u swego boku jeden wielobarwny taniec.

Każdego tańca musimy się – jak to w życiu – nauczyć. Praktyka czyni mistrza, ale pamiętajmy, że praktyka rozpoczyna się dopiero, gdy połączymy dwa podstawowe składniki: świadomość własnych kroków oraz odwagę, by dać się prowadzić życiu, by pewnych rzeczy po prostu nie musieć wiedzieć, by ufać.

Jeszcze kilka lat temu byli obok mnie ludzie, których twarze krzywiły się na widok tego, czym się z miłości do siebie i życia zajmuję. Winiłam ich, podczas gdy to ja samej siebie nie przyjmowałam w swoich poczynaniach.

Wiesz, o czym mówię?

By ktoś przyjął nas w pełnej odsłonie – to my same najpierw musimy przyjąć tak całkiem, w pełni, siebie. Nikt nie może zrobić tego za Ciebie.

Dziś wszystko już wygląda inaczej, choć życie zawiera wciąż to samo, te same formy, emocje, myśli, sytuacje. Ja widzę wszystko na nowo, czuję wdzięczność. Wakacje z dziećmi, krzątający się po kuchni mężczyzna – ten, którego jako pierwszego prawdziwie przyjęłam do swego serca, bo w końcu samą siebie przyjęłam. Każdego dnia wciąż uczę się to robić. Wzrastamy w naszej miłości, uczymy się jej od siebie, w sobie, dla siebie, dla nas…

Dawniej nie miałabym przestrzeni, by w porannym popłochu usiąść i pisać jak teraz. Czułabym się winna, a moja własna wina byłaby mi przez jego wytykanie zaznaczona. Co bym wtedy nawykowo powiedziała? Że jest zły, że mnie nie rozumie, nie wspiera, że jestem w tym wszystkim sama – przeciw całemu światu…

Dziś po prostu tu Jestem. Dzieci jedzą śniadanie, on się krząta – zupełnie jak lata temu, mój poprzedni mężczyzna. Tyle że ja czuję się już wdzięczna i wolna. Siadam, by spisać te spontanicznie spływające słowa, a on wspierającym głosem pyta: „Kochanie, czy przymknąć Ci drzwi?” Ogrania mnie kolejna fala ciepła, miłości do życia, że pozwoliło mi dojrzeć to, co najcenniejsze – swoją własną wartość i ją przyjąć.

Bo tylko wtedy i on może Ci ją darować. Prawdziwą miłość (spełniony związek) – każdego dnia o milimetr głębiej się odkrywa i trzeba ją pielęgnować. Wizja wymarzonego partnera na nic się tu zda, jeśli nie jesteśmy w miejscu, w którym widzimy i uczymy się coraz bardziej przyjmować siebie same. Receptą szczęśliwej relacji nie jest bowiem jakiś czekający na nas w świecie ideał, przysłowiowa druga połowa. Jest nią świadomość swoich własnych nawyków, oczekiwań i zachowań. Jest nią gotowość, by u boku tego, który staje Ci się coraz bliższy – każdego dnia na nowo wybierać przejrzystość spojrzenia, przyzwolenie na bycie tą, którą jesteś teraz i którym on jest obok Ciebie.

Kiedy wzrokiem docenienia spoglądasz na siebie i na niego – każde z Was, mimo zaprogramowanych obaw, bardziej i śmielej obnaża swoją prawdziwość. Maski i dekoracje zostają zamknięte w pudełku „na specjalne okazje”, a Wy w ciekawości i zdumieniu uczycie się razem tańczyć taniec, w którym Wasze indywidualne kroki splatają się w spełnieniu wspólnego ciepła i bliskości.

I nagle, ku swemu zdziwieniu rozpoznajesz, że masz ogromne szczęście do właściwych mężczyzn, że oni zawsze byli blisko Ciebie… czekali, aż Ty sama otworzysz się na siebie…

podziel się

W każdy wtorek wysyłam inspirujący newsletter oraz zapowiedź niedzielnego live.

Plus – o wszystkim dowiadujesz się pierwsza/-y.