Spoglądając przez szybę pędzącego przez wąziutkie portugalskie uliczki autobusu, pomyślałam: „Jak to się dzieje, że kochający się ludzie nagle się rozstają? Jak to możliwe, że miłość tak po prostu wyparowuje? A może ona po prostu przybiera jakiś inny z jej odcieni, ten, w którym nie ma już miejsca na trzymanie się za ręce…?”.
Jak na zawołanie niebo zesłało mi objawienie. Moim oczom ukazała się para staruszków, ich dłonie splecione, ciała blisko, na pierwszy rzut oka było widać, że wciąż lgną do siebie, że ich miłość żyje. Taka miłość istnieje! Uśmiechnęłam się w sobie.
W moim życiu kilkakrotnie już łudziłam się, że to jest ta „na zawsze” miłość. Za każdym razem kończyło się kolejnym pudłem z kilkuletnimi wspomnieniami. Jak każda z nas, w momentach, kiedy nasz skrzętnie budowany pałacyk przeobraża się w ruiny – cierpiałam. Na początku było trudniej, z czasem nieco lżej. Nie dlatego, że już nie bolało, lecz dlatego, że nauczyłam się jak nie czuć, wybudowałam wokoło siebie mur niedotykalności. Ten mur dawał ukojenie, nie pozwalał też jednak dopuszczać do siebie ciepła, które nie miało prawa przebić się przez jego grube ceglaste powłoki.
Tak też, gdy ogień pierwszych miesięcy mijał – nie mieliśmy w sobie wystarczająco paliwa, by wciąż czuć swoje ciepło. Nadciągała „normalność”, a wraz z nią krytyczny wzrok, ocena przeplatane chwilami czułości. Ciąg dalszy jest Ci zapewne znany…
Tak więc siedzę tu, a naprzeciw mnie ludzie, którzy wciąż spoglądają na siebie młodzieńczym wzrokiem. Rozpoznaję siebie w ich oczach, po raz pierwszy bowiem czuję, czym jest prawdziwa miłość.
Nie jest już ona chwilowym uniesieniem, choć i ono się w niej zawiera.
Nie jest codziennym zapewnieniem, o które tak niegdyś zabiegałam, by poczuć się pewnie.
Nie jest pięknie opakowanym prezentem. Choć wciąż miło je dostawać – nie świadczą o naszej miłości.
Ta miłość jest jak jedwab, który wciąż lśni swym pięknem, nawet gdy zanurzy się go w bagniste trudności. Ta miłość to otwartość, gdy się niebo schmurzy. To bliskość, pamięć o niej, gdy się serce wzburzy. I już nade wszystko, być miłości płomieniem – to wciąż i co dzień na nowo być swoim i twoim przyjacielem.
I jeszcze, nie przerywając tego rymowanego języka – miłość ta to troska o drugiego człowieka.
To ten codzienny wybór, by mimo mentalnej oceny, cenić swej cudownej esencji odcienie.
I rozkoszą dotyku wkraczać w uniesienie.
To te przelotne spojrzenia i twój uśmiech na buzi i to bycie w prawdzie, gdy się coś w nas trudzi.
I tak też ta miłość, piękna i uciążliwa – to przede wszystkim wolność, gdy jest całkiem prawdziwa.
A w wolności owej zawiera się puenta – miłość mija tylko, gdy jest na haczyk wzięta.
Kiedy pływa wolno – trwa – nieuchwytna i niepojęta.
W każdy wtorek wysyłam inspirujący newsletter oraz zapowiedź niedzielnego live.
Plus – o wszystkim dowiadujesz się pierwsza/-y.