Przywróć siebie do życia uzdrawiając Matczyną i Ojcowską ranę
Przyłączam sięTo, co Cię najmocniej dotyka – będzie wracać do Ciebie dosłownie znikąd, wyłaniać się znowu i znowu pod Twoim nosem – dopóki nie przestaniesz uciekać, walczyć i się z tym zmagać. Nic innego, jak tylko nasz własny opór, by to „coś”, co tak Cię boli, czuć, widzieć, doświadczać sprawia, że to zjawisko powraca, wyłania się w najmniej spodziewanych momentach.
Pamiętam, jak bardzo bolało mnie, gdy ktoś zupełnie o to nie zabiegając (tak to przynajmniej wyglądało z boku) zyskiwał serca i przychylne spojrzenia otaczających go ludzi. Też tak chciałam. Czułam zazdrość, smutek, czasem złość… starałam się robić jeszcze więcej, by też zyskać tę uwagę i miłość, ale… im mocniej chciałam, im bardziej zabiegałam – tym mniej tego otrzymywałam. Dodatkowo – niemal na każdym rogu widziałam tych, których kochano, którym wychodziło. Próbowałam się przed tym chować, uciekać, by tylko nie wiedzieć i nie widzieć, ale zupełnie jakbym była na stałym celowniku – każde włączenie komputera czy jakakolwiek interakcja wiązały się z natychmiastowym obrazem osoby, którą tak mocno kochano i to tak bardzo bolało…
W końcu się poddałam. Nie miałam siły z tym walczyć ani udawać, że tego nie ma, że ja nie mam tej rany.
Przybywały myśli o tym, dlaczego tak mam, wracałam pamięcią do dzieciństwa i widziałam tę dziecięcą zazdrość, to zabieganie o każdą sekundę uwagi, o tę miłość, której jakby nigdy nie wystarczało, by poczuć się pełną.
Przyszedł jednak i czas, gdy każdy koncept, czy opowieść, każde wspomnienie przestało mieć dla mnie większe znaczenie. Byłam gotowa, by stawić się do tego, co jest teraz. Do tej rany. Intuicyjnie wyczuwałam, że jej każdorazowy powrót nie jest przekorą losu, lecz wielkim darem, zaproszeniem do prawdziwego, trwałego uleczenia. Nie oznacza to, że wcześniejsze wglądy okazały się stratą czasu, bo w coraz większej wdzięczności rozpoznawałam, że każdy moment mojego dotychczasowego życia, każda nauka, refleksja, doświadczenie składały się na tę jedną, towarzyszącą mi teraz chwilę gotowości, na to uleczenie.
Czy jestem już całkiem od tego wolna, czy rana całkiem się zabliźniła, czy ból już nie powraca?
Wszystko to wciąż się dla mnie i we mnie dzieje, ale już nie ma takiej mocy jak niegdyś, bo ja temu już tej mocy nie daję. Już mnie to tak nie dotyka. Nauczyłam się, rozpoznałam, że życie w swej najgłębszej miłości i mądrości cały czas serwuje nam doświadczenia, które w nieświadomości są kolejnym piekłem, a w świadomości stają się darem, są pełne potencjału wyzwolenia. Zrozumiałam, że to ja i tylko ja wybieram, jak do tego podejdę. W Twoim życiu – to tylko Ty wybierasz.
Świadomy wybór nie oznacza natychmiastowego uśmierzenia bólu, ale oznacza wolność, bo przestajesz się temu, co i tak jest opierać. Po raz pierwszy zaczerpujesz powietrza w przestrzeni nasyconej dyskomfortem i naprawdę go czujesz. Tym samym po raz pierwszy czujesz, że żyjesz, bo życie to pełnia czucia, to pełne obejmowanie sobą tego, co się wydarza, bez wykluczania, bez oceny.
W takim otwarciu intensywność dyskomfortu słabnie i po czasie masz wrażenie, jakby był coraz bardziej w oddali. Twoje serce wypełnia się wdzięcznością, bo wiesz, że każde bolesne doświadczenie, każdy zadający Ci emocjonalny cios człowiek na pewnym poziomie – jest już nie trucizną, lecz wręcz przeciwnie – odtrutką własnej autodestrukcji.
To, co Cię najmocniej dotyka – będzie wracać do Ciebie dosłownie znikąd, wyłaniać się znowu i znowu pod Twoim nosem – dopóki nie przestaniesz uciekać, walczyć i się z tym zmagać. Nic innego, jak tylko nasz własny opór, by to „coś”, co tak Cię boli, czuć, widzieć, doświadczać sprawia, że to zjawisko powraca, wyłania się w najmniej spodziewanych momentach. Gdy sobie w końcu na nie przyzwolisz, gdy się mu pokłonisz – zaczniesz nowe życie, staniesz się pełna, będziesz wolna. I wróg przestanie być wrogiem, podziękujesz mu w sercu jak najlepszemu, najukochańszemu nauczycielowi.
W każdy wtorek wysyłam inspirujący newsletter oraz zapowiedź niedzielnego live.
Plus – o wszystkim dowiadujesz się pierwsza/-y.