Blog

Otwarcie na przepływ

5 października, 2023 / Świadomość by

Jej największym lękiem była utrata tego, co znała i kochała. Często wybierała więc, by nie mieć, bo wtedy nie ryzykowała tej potencjalnej straty.

W jej sercu mieszkała jednak tęsknota. Za nowym, za nieznanym, za głębokim, za prawdziwym. Pragnęła spoglądać w jego oczy i czuć tę jedność, pragnęła milczeć i czuć tę miłość, pragnęła kochać.

Marzyła, by sięgać po to, o czym przekonywano ją, że jest niemożliwe. Śniła, by smakować nieograniczoności swego istnienia, wirować na arenie obfitości, oddać się magii życia. Kiedy już wyciągała swą dłoń, gdy to już się działo – nagle się cofała – zupełnie jakby zbliżała się do porażającego swym gorącem płomienia i obawiała, że zginie.

Ten lęk przed spaleniem, przed tsunami bólu utraty tego, co przez chwilę lub dłużej jej towarzyszyło – nie pozwalał się zbliżyć do spełnienia, do smakowania totalności swego ucieleśnionego ducha. Pozostawała w wycofaniu, ale jej głodna pełni życia dusza coraz wyraźniej podszeptywała, że już czas… już pora, by postawić stopę w salonach obfitości, uznając, że wszystko, co zyskuje czy posiada, nigdy tak naprawdę do niej nie należało, bo należy do życia, i tym samym nigdy nie może tego ani posiąść, ani prawdziwie utracić.

Zaparzyła filiżankę aromatycznej herbaty i przysiadła przy oknie. Za oknem mrok okrywał swym płaszczem coraz to większe połacie ziemi, otuliła się ciepłym kocem. Cykot zegara, migotanie mrugających świateł ulicznych latarni, pomruk ukochanej kotki. I ona – głęboko w sobie zatopiona.

Spojrzała na swe życie, na wszystko, co wydawało się jej własnością i nagle zrozumiała, że w naturalnym przepływie wszystko po prostu przychodzi do niej i zanika wtedy, gdy przyjdzie ku temu czas i pora. Nie musi się tego trzymać.

Obrazy z dawnych lat, twarze, sylwetki, usta – te, które niegdyś tak kochała, które spijały z jej ciała krople nieustającego pożądania. Ach… te wspomnienia…

A potem chwile, gdy ktoś wypuszczał dłoń z uścisku, a jego forma znikała daleko za horyzontem kolejnego poranka. Ten ból zakończenia. Ale też dziwna, niewytłumaczalna ulga, radość, ciekawość tego, co kryje się za kolejnym rogiem przeznaczenia.

Ból topił się w ramionach otwartości na życie. Z kolejnym łykiem pachnącego pomarańczą naparu, czuła jak narasta w niej przestrzeń, której wcześniej nie chciała, nie potrafiła do siebie dopuścić.

Jej sercu ukazało się zrozumienie. Wiedziała już, że pełnia szczęścia jest nieodłączną częścią dyskomfortu, który dane jest jej czasami doświadczyć. I dała sobie na to wewnętrzne przyzwolenie. Poczuła, jak nasyca ją lekkość, jak smakuje wolność.

Jej największym lękiem była utrata tego, co znała i kochała. Od tej chwili jednak wybierała tę chwilę w całej okazałości tego, co jej oferuje, czym ją teraz tak obficie gości i częstuje. Wiedziała, że przypływ i odpływ jest w istocie tym samym, a ona sama nigdy nie może niczego zyskać ani stracić.

Po zmroku przychodzi ciemność, po ciemności przybywa poranne rozjaśnienie, radość przeplata się ze smutkiem, ciepło jest przez nią docenione tylko dlatego, że było jej dane się spotkać z ochłodzeniem.

Pełnia życia wzbudza trwogę i zachwyca, zwyczajna, niezwyczajna, piękna, magiczna, codzienna pełnia życia.

podziel się

W każdy wtorek wysyłam inspirujący newsletter oraz zapowiedź niedzielnego live.

Plus – o wszystkim dowiadujesz się pierwsza/-y.